poniedziałek, 17 czerwca 2013

A Ty wiesz, co chcesz w życiu robić?

"Wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno (...) ważne pytanie:
co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić."

Czy ktokolwiek nie zna tych słów? Pamiętne słowa Laski z filmu "Chłopaki nie płaczą" mogą dać do myślenia albo i nie, jednak nie sposób się z nimi nie zgodzić. Korzystając z tego, że mam chwilę wolną (przerwa od nauki), opowiem trochę o tym, jakie są moje marzenia i plany, co robię, by je zrealizować oraz jak wyglądała moja droga aż do tej chwili.

Jako 5 letnia dziewczynka umiałam i uwielbiałam czytać. W zerówce dzieci się bawiły lalkami, klockami, a ja czytałam. W podstawówce pani od polskiego odkryła, że chyba jestem nienajgorsza w pisaniu i w recytowaniu wierszy, więc wysyłała mnie na różnego rodzaju konkursy, które albo wygrywałam, albo zdobywałam inne miejsce na podium. Rodzice pękali z dumy, a ja zaczęłam odczuwać, że w czymś jestem naprawdę dobra. W szóstej klasie już wiedziałam, że zawód księżniczki jest dość nierealny do zrealizowania, jednak zainteresowałam się dziennikarstwem - nie za bardzo, miałam w końcu 13 lat, nie korzystałam z internetu, a telewizję oglądałam rzadko. Imponowały mi jednak osoby, które z niesamowitą dokładnością i pasją opisują różne zdarzenia.
Do gimnazjum zapisałam się do klasy humanistyczno - dziennikarskiej, jednak taki profil nie został utworzony i wylądowałam w klasie matematyczno - informatycznej. Potraficie to sobie wyobrazić? Ok, nie miałam kłopotów z nauką, ale mnie to zupełnie nie interesowało! Na szczęście moja polonistka zorientowała się, że jestem tu przez pomyłkę i wzięła mnie pod swoje skrzydła. Nauczyła mnie pisać reportaże, felietony, zaczęła wysyłać na konkursy. Moim największym osiągnięciem w tamtym czasie było wygranie powiatowego konkursu na reportaż pod tytułem "W moich oczach, moim zdaniem". Po raz pierwszy popłakałam się ze szczęścia, bo zupełnie się nagrody nie spodziewałam. Myślę, że na całej drodze edukacji, to właśnie tej Pani mogę podziękować za uwierzenie we mnie, bo nauczyła mnie bardzo wiele i pokazała, że nie ma rzeczy niemożliwych.
W liceum już nie było tak kolorowo. Byłam w klasie humanistycznej, jednak moja wychowawczyni, także polonistka nie zaprzątała sobie głowy wyróżnianiem uczniów. Wszystkich ustawiła w jednym rzędzie i wszystkich mierzyła jedną miarą. Nie wierzyła w moje dotychczasowe osiągnięcia i niestety podcięła mi skrzydła. Przestałam wierzyć w swoje możliwości, przestałam pisać i uznałam, że chyba faktycznie nie różnię się niczym od wielu innych osób. Wtedy też uznałam, że dziennikarstwo to jednak zawód, o który naprawdę ciężko i że lepiej skupić się na czymś, co jest równie pasjonujące, a łatwiej dostępne. Padło na marketing.
W wakacje poszłam do pracy w jednej z firm logistycznych na staż. Do było coś koszmarnego, atmosfera okropna, spychotechnika na poziomie zaawansowanym, a jak wychodziłam z pokoju, czułam, że mnie pieką uszy. Nauczyłam się tam jednak obsługi programu SAP, co przydało mi się później. Tak więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Na studia dostałam się na SGGW w Warszawie na kierunek socjologia, co było moim świadomym wyborem. Możecie tu powiedzieć 'wow, ale przyszłościowe', ale ja naprawdę mam masę planów. Na pierwszym roku nie robiłam nic poza zdawaniem egzaminów - nie chciało mi się. Podobnie jak rok wcześniej, zaczęłam szukać pracy. I co się okazało? Praca jest? Jest! A gdzie? W magazynie! Nie satysfakcjonowało mnie to. Nie musiałam pracować, a chciałam sobie wyrobić cv. Zapytałam panią z agencji pracy, czy nie ma czegoś innego. Nie było, ale obiecała, że się odezwie. Odezwała się już następnego dnia, że jest praca w innej firmie logistycznej, widzi, że mam w cv wpisaną umiejętność obsługi SAPa i czy byłabym zainteresowana. Byłam! Tym razem praca okazała się wspaniała, ludzie znakomici i aż szkoda było się z nimi rozstawać, a musiałam - bo nadszedł październik. Na drugim roku nastąpił wielki wybuch ambicji. Wstąpiłam do Koła Naukowego Młodych Dyplomatów, zaczęłam działać w samorządzie wydziałowym i napisałam artykuł do publikacji. Jakby tego było mało - dostałam się na praktyki do działu marketingu i komunikacji społecznej w jednej z firm kurierskich. Odbyłam także trzy szkolenia organizowane przez moją uczelnię. Wreszcie poczułam, że coś się dzieje, że rozwijam skrzydła i utwierdziłam się w przekonaniu, że marketing to moja życiowa miłość, że właśnie tym się chcę zajmować. Choć pracy było mnóstwo i właściwie prawie wszystko "na wczoraj", to możecie mi uwierzyć, że każdego dnia budziłam się z uśmiechem na ustach. Teraz szukam innej pracy, rozsyłam swoje cv wszędzie tam, gdzie widnieje słowo "marketing", "e-commerce" i gdzie mam odpowiednie kwalifikacje. To dopiero początek mojej drogi i wiem, że nie będzie łatwo, jednak chcę zajmować się tym, co marzy mi się już od dawna. Piszę tutaj, bo chcę rozwinąć swój warsztat. A w przyszłości? Po wakacjach chcę się zapisać na kurs języka hiszpańskiego. Jeśli uda mi się pracować w moim wymarzonym od dziecka zawodzie, chcę podróżować. Nowy Jork, Irlandia, Amsterdam, Londyn, Włochy, Hiszpania - to tylko kilka miejsc, które chcę zwiedzić. I wiecie co? Jestem pewna, że mi się uda. Sukces odnoszą ci, którzy mają marzenia i odwagę i je realizować, a ja jestem bardzo zdeterminowana.

Z tego co widzę, to mój najdłuższy tekst, więc mam nadzieję, że nie zaśniecie w trakcie czytania. Wierzę także, że zmotywuje Was on do walki. Nie mówię tu o dążeniu do celu po trupach, ale o ciągłej pracy, często ciężkiej, ale zmierzającej w jednym, konkretnym kierunku.
Trzymam za Was kciuki, a Wy trzymajcie za mnie! :)


Ja i sesja






Jak widzicie, mój kot pomaga mi w nauce :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Sesja jak zawsze zaskoczyła studentów

Chyba każdy student wie o czym mówię - jesteśmy w czasie niezwykle bolesnym, pełnym wyrzeczeń, bólu, cierpienia, okraszonym całą masą nieprzespanych nocy. Wiedzieliśmy, że tak będzie? Oczywiście. Jesteśmy zaskoczeni, że tak się stało? Jak najbardziej! Co semestr zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że znów nie spodziewałam się sesji w czasie, kiedy powinna ona być. Co ciekawe, zawsze pojawia się to samo zdanie "w przyszłym semestrze bardziej się przyłożę do nauki i usiądę do niej wcześniej". Nieprawda, zawsze siadam na ostatnią chwilę, a moje cierpienie nie zna granic. Co można wtedy zrobić? Istnieje wiele sposobów na przetrwanie sesji. 

1) Nauka, pochłanianie maksymalnej ilości wiedzy bez snu, bez odpoczynku, bez siedzenia na fejsie, bez sensu. Pijemy hektolitry kawy, łykamy jakieś tableki z magnezem, jemy orzeszki na poprawienie koncentracji (akurat...). Po takim naukowym maratonie idziemy wreszcie spać, budzimy się rano i oczywiście nic nie pamiętamy. Nauka poszła w las. 
2) Pobieramy wszystkie notatki od osób z roku, a najchętniej od tych, którzy są w top 3 studentów. Przeglądamy je, tworzymy specjalny folder dla nich. W końcu dochodzimy do wniosku, że jest tego za dużo i zostawiamy temat w spokoju.
3) Pobieramy wszystkie notatki od osób z roku, a najchętniej od tych, którzy są w top 3 studentów (schemat znany), wklejamy do worda, tworzymy kolumny, zmniejszamy czcionkę i korzystamy z dobrodziejstw drukarni. 
4) Widzimy jak dużo jest materiału, zdajemy sobie sprawę z tego, że nie da rady tego wszystkiego ogarnąć, więc łykamy wszystkiego po trochu. Oczywiście nic nam to nie daje, bo na egzaminie trafią się wszystkie zagadnienia, tylko nie te, których się nauczyliśmy.
5) Uczymy się na jeden egzamin, ale tak naprawdę, porządnie. Dostajemy z niego 3, bo w pytaniach otwartych lepsze odpowiedzi miały osoby czerpiące wiedzę z wikipedii (na bieżąco).

Z pewnością sposobów jest więcej, przedstawiłam jednak tylko te, które w tej chwili przychodzą mi do głowy. 

Wybaczcie, że tyle nie pisałam - uczyłam się do zaliczeń.
Napisałam, bo zaczęła mi się sesja, rozumiecie.

Miłej nauki i powodzenia przy zaliczaniu! :)



Strona główna