Proszę Was, nie uznajcie mnie za malkontenta. Naprawdę nie lubię narzekać na to, co mnie otacza, ale czasami brakuje słów, by opisać to, co się dzieje. Jestem pewna, że nie tylko u mnie na uczelni dzieją się nieprawdopodobne rzeczy (czymże byłby okres studiowania bez walk o przetrwanie oraz wylewanego potu i łez), jednak muszę dorzucić swoje trzy grosze.
Kilkukrotnie musiałam załatwić coś w dziekanacie. A to zgubiłam legitymację i nie wiedziałam, na jakie konto wpłacać pieniądze, a to akurat miałam jakieś inne ważne pytanie lub po prostu zwracałam się z jakąś błahostką, o którą jednak wolałam spytać. Panie w dziekanacie naprawdę mam przemiłe, musiałabym skłamać, mówiąc, że wpasowują się w stereotyp uczelnianej szantrapy. Nikt nie jest jednak pozbawiony wad. Panie te, pomimo wielkiej chęci niesienia pomocy, nie odpisują na maile. Mamy system uczelniany ehms (intenetowy dziekanat) i z niego powinniśmy kontaktować się z tym dziekanatem prawdziwym. To nie działa. Naprawdę, zdecydowanie lepszym pomysłem jest wycieczka na uczelnię i rozwiązanie problemu face to face.
Nie myślcie sobie, że tylko dziekanat milczy. Milczą także wykładowcy. Oprócz swoich prywatnych maili, które czasem nam podają, mają także maile służbowe. Cyrk zaczyna się, gdy chcemy wpaść na konsultację, dowiedzieć się o przyczynie niezaliczonego kolokwium lub o czymkolwiek innym (co oczywiście nie cierpi zwłoki). Mamy na wydziale pewnego pana doktora, który nie tylko nie odpisał mi kiedyś na maila (dotyczącego konsultacji). On odczytał tego maila przy mnie, mówiąc "o, faktycznie pani pisała". A gdy chciałam poznać jakąś konkretną odpowiedź na moje pytanie, dostałam taką w stylu "bo tak postanowiłem". Czułam, że ten typ tak ma i że mogą być problemy. Nie myliłam się. Miesiąc czekałam na odpowiedź w sprawie wyznaczenia poprawki, a dostałam ją na 4 dni przed planowanym terminem. Na wyniki oczywiście też się doczekać nie mogę, bo w systemie ich nie ma, a na maila pan znów nie odpisuje. Naprawdę aż chce się spytać: "Po co panu ten mail? Za co panu płacą?". Żeby było śmieszniej, w sprawie wyniku poprawki napisałam do pani prowadzącej przedmiot i też nie otrzymałam odpowiedzi. Chyba będę musiała wybrać się na wydział...
Plan zajęć regulaminowo powinien się pojawić na stronie wydziałowej nie później niż na 2 tygodnie przed rozpoczęciem roku akademickiego. Plan mieliśmy otrzymać NA PEWNO 10 września, NA PEWNO 13, 17, no 18 do godziny 16 to już na sto procent. Po interwencji koleżanki, że tak się nie robi, plan dostaliśmy 18 września wieczorem.
Nie lubię także takich wykładowców, którzy mają studentów za idiotów i za istoty, które nie potrafią samodzielnie myśleć. Wykładowcy (zwłaszcza płci męskiej), którzy sugerują studentkom rzeczy nieprzyzwoite również nie są zbyt przyjaźnie odbierani.
Co jakiś czas mam wrażenie, że coś tu szwankuje, nie działa tak, jak powinno i że jesteśmy, delikatnie mówiąc, lekceważeni. Jakie nieprzyjemne sytuacje dzieją się w Waszych szkołach/ uczelniach?
czwartek, 19 września 2013
piątek, 6 września 2013
Miasto predyspozycji i wszystkiego
Pierwszy odcinek kultowego już serialu "Miłość na bogato" jakoś przeoczyłam. Link do niego wysłała mi koleżanka, bo uznała, że wręcz muszę to zobaczyć. Na drugi czekałam już z zapartym tchem, zniecierpliwieniem i gonitwą myśli - czego tym razem napiją się bohaterowie oraz jak spędzą swoje bogate, acz nie do końca szczęśliwe dni?
Pierwsze, co przyszło mi na myśl po obejrzeniu pierwszego odcinka "Miłości" to cudowne, dopracowane w każdym calu dialogi. "Pokażę Tobie Twój pokój", "Zaskoczę Ciebie", "Masz na mnie tak wyrąbane, że to jakaś abstrakcja" - byłam pod ogromnym wrażeniem starannie dobieranych słów. Jak się później okazało, dialogi nie były pisane - aktorzy wymyślali je na bieżąco, co tylko pokazuje, jakimi sa profesjonalistami. Również gra aktorska jest tu na najwyższym poziomie. Czasami zapominam, że oglądam serial i czuję się, jakbym żyła razem z bohaterami w Warszawie i była tak samo bogata jak oni.
Podczas oglądania nawet na chwilę nie zapominamy o tym, że podstawowym produktem, który MUSI się znaleźć w lodówce każdego ceniącego się człowieka jest szampan. Szampana, ale tylko takiego prawdziwego, pijemy niezależnie od pory dnia. Dodatkowo zagryzamy go pomarańczami i ananasami. Twórcy serialu nie zapomnieli także o osobach, które z powodu diety nie mogą sobie pozwolić na takie szaleństwa. Justyna - aspirująca modelka - chcąc dbać o linię je musli z mlekiem. Prawdopodobnie nikt wcześniej nie wpadł na takie rozwiązanie, ale od czego mamy telewizję!
Z serialu wyniosłam jeszcze jedną ważną mądrość życiową - jeśli do klubu przychodzi była dziewczyna mojego chłopaka, to jest to bez sensu. Dobrze chociaż, że trzyma poziom i popija szampana, bo inaczej bezsensowność takiej sytuacji byłaby nie do zmierzenia.
Drugi odcinek także był pasjonujący, ale niestety nie w takim stopniu, co pierwszy. Justyna kupuje sukienkę za 5600 zł , o czym dowiaduje się na mieście, gdy nie może wypłacić pieniędzy z bankomatu (kto patrzy na cenę w sklepie?), Marcela jest zazdrosna o Monikę i czyta sms'y Janka. Sylwia ma już chyba dosyć abstrakcji, bo definitywnie, ale już naprawdę definitywnie zrywa z Gabronem. Jest mnóstwo emocji, zaciskanie zębów, zaparty dech oraz ciągłe popijanie szampana.
Nie mogę doczekać się trzeciego odcinka. Będę czekała niemal cały tydzień i wierzę, szczerze wierzę, że poziom serialu nie spadnie. Wysoko podniesiona poprzeczka zobowiązuje.
Miłego oglądania - tego życzę i sobie, i Wam.
Pierwsze, co przyszło mi na myśl po obejrzeniu pierwszego odcinka "Miłości" to cudowne, dopracowane w każdym calu dialogi. "Pokażę Tobie Twój pokój", "Zaskoczę Ciebie", "Masz na mnie tak wyrąbane, że to jakaś abstrakcja" - byłam pod ogromnym wrażeniem starannie dobieranych słów. Jak się później okazało, dialogi nie były pisane - aktorzy wymyślali je na bieżąco, co tylko pokazuje, jakimi sa profesjonalistami. Również gra aktorska jest tu na najwyższym poziomie. Czasami zapominam, że oglądam serial i czuję się, jakbym żyła razem z bohaterami w Warszawie i była tak samo bogata jak oni.
Podczas oglądania nawet na chwilę nie zapominamy o tym, że podstawowym produktem, który MUSI się znaleźć w lodówce każdego ceniącego się człowieka jest szampan. Szampana, ale tylko takiego prawdziwego, pijemy niezależnie od pory dnia. Dodatkowo zagryzamy go pomarańczami i ananasami. Twórcy serialu nie zapomnieli także o osobach, które z powodu diety nie mogą sobie pozwolić na takie szaleństwa. Justyna - aspirująca modelka - chcąc dbać o linię je musli z mlekiem. Prawdopodobnie nikt wcześniej nie wpadł na takie rozwiązanie, ale od czego mamy telewizję!
Z serialu wyniosłam jeszcze jedną ważną mądrość życiową - jeśli do klubu przychodzi była dziewczyna mojego chłopaka, to jest to bez sensu. Dobrze chociaż, że trzyma poziom i popija szampana, bo inaczej bezsensowność takiej sytuacji byłaby nie do zmierzenia.
Drugi odcinek także był pasjonujący, ale niestety nie w takim stopniu, co pierwszy. Justyna kupuje sukienkę za 5600 zł , o czym dowiaduje się na mieście, gdy nie może wypłacić pieniędzy z bankomatu (kto patrzy na cenę w sklepie?), Marcela jest zazdrosna o Monikę i czyta sms'y Janka. Sylwia ma już chyba dosyć abstrakcji, bo definitywnie, ale już naprawdę definitywnie zrywa z Gabronem. Jest mnóstwo emocji, zaciskanie zębów, zaparty dech oraz ciągłe popijanie szampana.
Nie mogę doczekać się trzeciego odcinka. Będę czekała niemal cały tydzień i wierzę, szczerze wierzę, że poziom serialu nie spadnie. Wysoko podniesiona poprzeczka zobowiązuje.
Miłego oglądania - tego życzę i sobie, i Wam.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)

